Recenzja powieści Drood Dana Simmonsa: Literacka uczta i maraton cierpliwości
Dan Simmons to autor, który potrafi rzucić czytelnika w wir bogatych, mrocznych i sugestywnych opisów. Jego Drood to powieść osnuta wokół tajemniczych ostatnich lat życia Charlesa Dickensa i jego dziwnej znajomości z enigmatycznym, upiornym Droodem. Historia prowadzona z perspektywy Wilkie Collinsa, bliskiego przyjaciela Dickensa, jest niczym literacki labirynt – pełen półmroków, ukrytych przejść i fascynujących szczegółów.
Z jednej strony Drood to uczta dla miłośników stylu, języka i erudycji Simmonsa. Autor maluje świat wiktoriańskiego Londynu z taką intensywnością, że można niemal poczuć ciężką mgłę spowijającą ulice, usłyszeć stukot powozów i poczuć zapachy podziemi. Jego opisy mają hipnotyczną moc, a narracja Wilkie Collinsa – pełna ironii i niepewności – jest prawdziwą perełką literacką.
Z drugiej strony… ta uczta trwa zdecydowanie zbyt długo. Rozwlekłość fabuły sprawia, że momentami miałem wrażenie, jakbym utknął w nieskończonej dygresji. Tajemnica Drooda, choć początkowo fascynująca, traci swój blask przez ciągnące się jak gęsty syrop opisy i niekończące się rozważania Collinsa. Zamiast dynamicznej fabuły dostajemy często powtarzające się wątki halucynacji, uzależnienia od opium i obsesji na punkcie Dickensa.
Czy warto sięgnąć po Drood? Zdecydowanie tak — jeśli cenisz sobie piękno słowa i literackie wyzwania. Simmons udowadnia, że jest mistrzem narracji, choć tym razem poprowadził ją tak krętą drogą, że nie każdy czytelnik dotrwa do końca bez znużenia.
To powieść, którą można jednocześnie pokochać i znienawidzić. Wspaniała forma i nieco nużąca treść splatają się tutaj w osobliwy taniec. I może właśnie to jest największą siłą tej książki — zmusza do refleksji nie tylko nad samą historią, ale i nad naszymi oczekiwaniami wobec literatury.