Na powyższej grafice Ildonka Kambeldon jak żywa, z tą różnicą, że ta z trylogii „Król Myśli” ma czarne włosy.
Królowa Irketa 1 topaza 9551 roku urodziła zdrowego syna, któremu nadano imię Dahul. Po nim na świat przyszła królewska córka, której dano imię Ildonka. Trzecim dzieckiem królewskiej pary był Arion Kambeldon. Rodzeństwo wychowywało się razem na królewskim dworze otoczone opieką i dbałością. Kiedy dziedzic ukończył osiem lat rozpoczęto jego edukację, ucząc go na przyszłego króla. Chłopiec był dobrym uczniem,
z łatwością przyswajał wiedzę. Coś jednak było z nim nie tak.
Scena z udziałem księżniczki Ildonki Kambeldon.
Niebo było bezchmurne, Słońce świeciło jasno, jego promienie odbijały się od białego śniegu, raziły w oczy. Rzeka, mimo siarczystego mrozu nie zamarzła, płynęła bystrym nurtem, odbijając jak lustro tarczę Słońca. Ildonce mogłoby się tu spodobać, gdyby nie to, że było tak okropnie zimno. Szybko dotarli na miejsce. Psy wyczuły zapach jedzenia i zaczęły ujadać, jak zwariowane, biegały po swoich kojcach, próbując z nich wyskoczyć, byle jak najszybciej dorwać się do strawy. Wit nie czekając na gospodarza, zaczął wrzucać im przez płot jedzenie. Ildonka weszła do środka.
— Jestem już z powrotem. Wit karmi twoje psy, panie, zaraz tu przyjdzie. — Mężczyzna siedział przy łóżku żony trzymając ją za rękę. Li była przytomna, spojrzała na Ildonkę, po czym skierowała wzrok na męża.
— Zabij mnie, jeśli mnie kochasz, zabij mnie, nic już ze mnie nie będziesz miał. Ukróć ten ból, mój kochany!
— Nie mogę, najdroższa moja, nie mogę, za bardzo cię kocham.
— Jeśli mnie kochasz, to udowodnij to — wyszeptała z trudem, w bólu.
Puścił jej rękę i odszedł od łóżka, zanosząc się płaczem. Do izby wszedł Wit. Nie zwracając uwagi na gospodarza, podszedł do łóżka rannej. Chwycił ją za głowę i pocałował.
— Siostrzyczko moja — wymamrotał drżącym głosem. — Słońce moje najdroższe.
Spojrzała na niego i najgłośniej, jak mogła, wykrzyczała.
— Wit, miej litość! Zabij! — zemdlała.
Ildonka podeszła do łóżka. Miecz na plecach wyraźnie wibrował. Spojrzała na jej twarz. Kobieta była nieprzytomna, ale grymas bólu pozostał
na niej. Mężczyźni usiedli za stołem. Psiarczyk nalał wina do kielichów, wypili w milczeniu. Ildonka podeszła do nich.
— Dziękuję ci, dziewczyno — Ildonka skinęła głową.
— Kim jest twoja żona, gospodarzu?
— A kim ma być?
— Chodzi mi o to, z jakiego rodu pochodzi? — Ildonka wiedziała kim jest Li, chciała sprawdzić, czy jej mąż o tym wiedział.
— My tu na północy prawie wszyscy jesteśmy z Rodu Bursztynu, dziecko. Mówiłaś, że chcesz pomóc. Rozpal w piecu i przyrządź coś do jedzenia.
Zrobiła, to o co ją poproszono. W tym czasie ranna znowu odzyskała przytomność i zaczęła pojękiwać z bólu. Mężczyźni tym razem nie podeszli do niej. Spojrzeli na siebie i po tych spojrzeniach poznać było, że żaden
z nich nie jest gotowy, by przerwać cierpienia kobiety. Ildonka stanęła nad nimi.
— Gospodarzu.
— Czego chcesz, dziecko?
— Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem już dzieckiem. Obiecałam ci swoją pomoc.
— Jestem wdzięczny. Wiem, że nie potrzebujesz zapłaty. Czego chcesz jeszcze w takim razie?
Spojrzała na Li.
— Obiecałam, że ci pomogę i dotrzymam słowa, jeśli mi na to pozwolisz.
— Nie rozumiem?
— Mówię o Li. Nie mam serca patrzeć jak cierpi. Jestem obca, będzie mi łatwiej.
Cisza, jaka zapanowała była przerażająca. W końcu gospodarz odetchnął z ulgą.
— Szwagrze?
— Jak dziewczyna chce pomóc, niech to zrobi. Tak będzie lepiej.
— Czym chcesz to zrobić?
Ildonka zrzuciła pelerynę i sięgnęła za plecy. Powoli, ale bez ceremoniału wyjęła miecz.
— Ten oręż będzie odpowiedni dla królowej Północy.
Mężczyźni nie kryli zdziwienia, zarówno na widok miecza, jak na jej słowa. Psiarczyk nawet uśmiechnął się słodko.
— Li nie jest królową, jest moją żoną, żoną psiarczyka.
— Gospodarzu, wiesz co to za miecz?
Wyciągnęła oręż w jego stronę, trzymając za rękojeść klingą w dół. Odskoczył.
— Nie chcę dotykać narzędzia, które zabije moje szczęście.
— Twoje szczęście zabił niedźwiedź, ten oręż przerwie cierpienie królowej.
— To miłe z twojej strony, ale nie mów na Li królowa. Nie jest nią.
— Owszem, jest — Ildonka podeszła z obnażonym mieczem do łóżka.
— Poczekaj! — krzyknął psiarczyk. — Chcę się z nią pożegnać!
— Podejdźcie tu, proszę. Podejdźcie! — rozkazała księżniczka. — To jest zaginiony Miecz Bursztynu. Przypadkiem znalazł się w moich rękach. Słyszeliście o mieczach boga?
— Wszyscy słyszeli. Co to ma wspólnego z Li?
— Miecze boga rozpoznają dziedziców rodów.
To mówiąc położyła drgający miecz w poprzek na Li. Miecz rozbłysnął światłem bursztynu, jednocześnie wydając z siebie dźwięk szałamai.
— Wasza Li jest królową z Rodu Bursztynu.
Obaj spojrzeli ze zdziwieniem na miecz. W tym momencie Li otworzyła oczy.
— Zabijcie mnie, błagam — wyszeptała z trudem. — Psiarczyk pochylił się nad nią, pocałował.
— Kocham cię, Li. Jesteś moją miłością. Do zobaczenia, ukochana. Pamiętasz nasze rozmowy o zmartwychwstaniu. — Mrugnęła oczami, nie miała siły ruszyć głową. — Ta oto panna przerwie twoją mękę. Li zerknęła na obnażony miecz, uśmiechnęła się. Psiarczyk złapał szwagra za kapotę
i wywlókł na zewnątrz.
— Li — odezwała się księżniczka. — Mam na imię Ildonka. Jestem gotowa przerwać twój ból. Wybaczysz mi to, co zrobię?
— Wybaczam — wyszeptała Li, zamykając oczy. Przez jej twarz przeleciał lekki uśmiech zadowolenia. Ildonka to zauważyła.
Księżniczka nie czekała długo. Chwyciła miecz drżącymi rękami i zwinnym ruchem wbiła go w serce królowej Bursztynu.