Rafał Dróżdż

Share this post on:

Opowiadanie bez tytułu

 Zmierzchało. To już chyba trzeci knot – parsknął i spojrzał na zegarek. Na jeden z wielu zegarków – spośród naprawdę mnóstwa zegarów. Mimo mnogości, w zasadzie niespotykanej liczby zegarów, graniczącej już z nieskończoną ilością, panował w tym pokoju porządek. Nie dlatego, że ten młody uczniak miałby mieć jakieś szczególne zamiłowanie do czystości – absolutnie nie! W przestrzeni zdominowanej przez coś tak uporządkowanego jak czas, pozamykany w zegary i pocięty na godziny, a potem minuty i sekundy – tu po prostu nie mogło zdarzyć się inaczej. To tak jak po ósmej musi być dziewiąta. Tak też temu przytulnemu pokoikowi nie umiał przytrafić się bałagan. Płoche światło lampy, rzucone na stronice poważnej księgi, powoli przygasało. Co by nie mówić, szukanie Prawdy nie należy do najprostszych. Mistrzyni pozwalała mu posiedzieć do późna. Czas nie zając, nie ucieknie – mawiała. Wskazik może miał pewne wątpliwości co do trafności porównania, jednak sam pomysł podobał mu się jak najbardziej. Wolne godziny spędzał zwykle na lekturze Sokratesa. Na przewracaniu starych kart kryjących Prawdę – jedyne, co miało znaczenie. Wskazik naturalnie nie chciał być drugim Sokratesem. Jeden Sokrates to i tak dla wielu już za dużo. Wskazik mógłby być… Wskazikiem, ale co dzień trochę mądrzejszy – co dzień ulubieńszym uczniem Sokratesa. Może nawet kiedyś go spotka. A wtedy zada mu pytanie. Zgasiwszy świeżo zapaloną świecę i pokrzątawszy się nieco po suterence, Wskazik usnął.

   Od rana był zasypany pracą po uszy. Przyjmował zegarki, zegary tudzież paski; wysłuchiwał skomplikowanych opowieści o zegarkach, które przypominały mu raczej historię jakiejś wymyślnej choroby niż zwykłe „dzień dobry, zepsuł mi się zegarek”. Sama naprawa nie była sztuką, ot, nastawianie trybików; sztuką był gobelin, dwurącz tkany – rozmowa! Najpiękniejsze dzieło ludzkości. Krynica mądrości. Może sama rozmowa o zegarkach nie prowadziła do Prawdy; co najwyżej do jakiejś tam prawdy o jakimś tam zegarku, ale różne są przecież cienie Prawdy – najwyższej idei. Idei jego życia.

– Wskaziku – szepnęła Mistrzyni. – Byłbyś tak miły i skoczył na Targową po maliny?

Wskazik tylko kiwnął głową i już go nie było. Zwykle wpadał przy okazji do karła Seneki pooglądać księgi. Od jakiegoś jednak czasu miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Czy powinien zaglądać w takie miejsca dla własnej li tylko przyjemności, nie wypełniwszy jeszcze obowiązku albo – co gorsza – z owocem obowiązku mnącym się pod pachą?

– Hmm, to dobre pytanie – mruknął karzeł Seneka, oderwany od lektury. Uniósł brew i poprawił z grubsza włosy. – Ale próżno ci oczekiwać odpowiedzi.

Wskazik zachmurzywszy się statecznie, zaczął przeglądać księgozbiór. Tu majstrował przy obwolucie, tam ciągnął palcem po zżółkłej stronicy. Mimo działań zaczepnych, na twarzy Seneki niepodzielnie panował spokój. Wskazik, przedarłszy się przez teksty w języku ojczystym, dotarł do zwojów zapisanych rączymi zawijasami, prostokątnymi dziwami albo też kółkami najróżniejszych rozmiarów, z kreskami i kropkami dookoła nich.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *