Share this post on:

Krzysztof Dmowski

Miłość przychodzi sama.

© Copyright by Krzysztof Dmowski 2005.

Gwałtownie przycisnął hamulec. Rozległ się pisk opon i w tym czasie ucichł gwar rozmów, na oblewanych słońcem ulicach. Szybko wyskoczył na szosę zamierzając w gniewie posłać wiązkę kobiecie, która właśnie wbiegła pod koła jego zielonego Volvo 460TD. Nie liczyło się to, czy piesza poniosła jakieś obrażenia, ale to, że głupie babsko wylazło na szosę! Gdy tylko wyszedł zza maski, na widok osiemnasto-, a może dwudziestodwuletniej dziewczyny odebrało mu mowę i porzucił dotychczasowy zamiar zbluzgania jej.

Kucnął obok. Podał jej rękę by mogła się podnieść. Uderzenie samochodu nie spowodowało widocznych skutków. W milczeniu patrzył na jej miłą buzie, migdałowe oczy i czarne włosy spływające po ramionach.

— Nic ci nie jest? — zapytał tak łagodnie, że aż sam był zaskoczony.

Spojrzała na niego. Oczy jej płonęły nienawiścią.

— Odpieprz się!

— Wbiegłaś wprost pod koła tak niespodziewanie…

— To po co hamowałeś?

Był zaskoczony, a więc ona specjalnie wtargnęła na szosę. On jako doświadczony kierowca z właściwą wyobraźnią, zawsze prowadził samochód i wyrósł z czasów, kiedy to przez miasto, szpanując przejeżdża się ze znaczną prędkością, przy muzyce płynącej z głośników, słyszanej na kilkadziesiąt metrów. W tym wypadku okazało się to słuszne, bo pozwoliło uniknąć dziewczynie śmierci, a jemu odpowiedzialności za nią.

— Myślałem, że może potrzebujesz pomocy medycznej. Jednak to okazuje się zbędnym, więc wstawaj, bo musze jechać dalej.

Dla potwierdzenia swoich słów puścił rękę jej i wstał.

— Zostawisz mnie bez pomocy?

— Poradzisz sobie, na drugi raz wybierz szybciej jadący samochód!

Ze złością stanęła na nogach i kopnęła w przednie koło.

— A jedź sobie. Jedź!

Kamil, bo tak miał na imię nasz kierowca, żałował, iż nie ma przy sobie aparatu, by uwiecznić na fotografii jej minę w tej chwili. Widział już oczyma wyobraźni tę fotkę na tapecie pulpitu swojego peceta. Ale czyż właśnie nie w takich chwilach brakuje nam aparatu? Z uśmiechem zajął ponownie miejsce za kierownicą. Na drodze począł tworzyć się korek.

Ruszył dalej kątem oka obserwując we wstecznym lusterku oddalającą się chodnikiem dziewczynę.

Szybko zapomniał o tym zdarzeniu. Przez kilka kolejnych dni zajął się pracą. Był majstrem na budowie. I czuwał nad tym, by jego praca została wykonana z właściwą mu starannością i w wyznaczonym czasie. Nie szczędził krzyków na swych pomocników, którzy niezbyt przykładali się do pracy.

Dopiero w sobotni wieczór znalazł czas na spotkanie z Anetą, swoją dziewczyną. Sobotni dzień pracy kończył się — jak to na budowie — w dwie godziny wcześniej niż normalnie. Czas ten zawsze wykorzystywał na doprowadzenie się do porządku.

W drodze do Anety wspomniał ich dwuletni związek i mowę o ślubie. Usiłował nakłonić dziewczynę, by na jakiś czas, tak na próbę, zamieszkali razem. Ona dotychczas sprzeciwiała się temu projektowi. Co więcej, nigdy sama do niego nie przyjechała. Za to zawsze dobrze wszystko się układało. Nie znaczy, że się nie sprzeczali, a wręcz przeciwnie. Kłócili się wciąż i godzili. Tak stało się i tym razem.

Aneta była zła. Nie dała mu całusa na przywitanie. Zupełnie nie zaskoczony tym faktem nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Znał jej zachowanie od lat i wiedział, że źle się z nią rozmawia w te „trudne” dni. I według jego obliczeń właśnie tak było dziś. Lubił sprzeczki z Anetą i nigdy nie uchodził za przegranego. Nie mógł pozwolić, by ona przejęła władzę w ich związku. Bardzo mu na niej zależało, ale nie miał zbytniej chęci na okazywanie tego. Nigdy nie snuł planów na przyszłość. Żył codziennością, miał wszystko czego potrzebował: pracę dziewczynę, mieszkanie i samochód.

Po tym jak został potraktowany przez swoją dziewczynę, zachowując się nieprzewidywalnie, odwrócił się i wsiadł do samochodu. Kiedy uruchamiał silnik Aneta stała niezdecydowana, czy go zawrócić, czy twardo stać patrząc za odjeżdżającym. Na pewno, gdyby zrobiła krok Kamil zostałby z nią tego wieczora.

Odjechał.

Zastanawiając się co robić dalej przypomniał sobie kolegów, że dawno się z nimi nie widział, a każdy sobotni wieczór spędzali w jednej z dyskotek. Ułożywszy sobie plany na wieczór, wyłączył swoją komórkę i pojechał na imprezę.

Zatrzymał samochód przed wejściem. Podszedł do stojącego kolegi DJ.

— Kamil! Cześć — ucieszył się DJ Darek.

Uścisnęli sobie dłonie. Dopiero wtedy Kamil zwrócił uwagę na dziewczynę w towarzystwie kolegi. Przyjrzał jej się dokładnie, bo wcześniej zaledwie obrzucił ją spojrzeniem. Była to zgrabna szatynka klasycznej urody. Włosy miała obcięte na wysokości ramion. Miała na sobie niebieskie dżinsy, białą bluzkę bez rękawów i buty na obcasie. Może była trochę za chuda, miała trochę dziecinny wygląd, ale mieściła się w jego kryteriach. Na jej twarzy malował się smutek.

Daleko jej było do jego Anety, która miała figurę modelki, czarne długie włosy i zawsze ubierała się jak kobieta.

Kamil uśmiechnął się. Przecież to dziewczyna, która wpadła mu pod koła samochodu przed kilkoma dniami. Ona również go poznała.

— To jest Marta — dokonał prezentacji Darek.

Kamil ucałował jej dłoń.

— Możesz zawieść ją do domu? — zapytał DJ mrugając do Kamila.

— Dobra — podjął szybką decyzję Kamil.

Spontanicznie ogarnął ją ramieniem i odwrócili się w stronę samochodu. Wtedy Darek zaczepił Kamila i szepnął mu do ucha:

— Nie zostawiaj jej samej!

Wymienili spojrzenia.

Kamilowi nie bardzo przypadła do gustu propozycja. Chodził z Anetą, a tu kolega sugeruje by zajmował się jakąś zakompleksioną panienką. Z drugiej strony właśnie z powodu humorów Anety spędza ten wieczór bez niej.

A niech tam! — pomyślał.

Pilotem otworzył samochód i drzwi przed Martą. Snuła się powoli, a myślami była daleko stąd. Jej migdałowe oczy zasnuwała mgła.

Zamknął za nią drzwi i usadowił się za kierownicą. Włączył cicho muzykę i w milczeniu popatrzył na nią. Inaczej chciał spędzić ten wieczór, a tu najlepszy kolega sprawił mu randkę z soplem lodu! A może pomylił się w ocenie dziewczyny. Przecież Darek nie wyciąłby mu takiego numeru!

Przekręcił kluczyk w stacyjce i uruchomił silnik.

— Dokąd chcesz jechać? — zapytał wreszcie.

— Co? — wyrwała się z zamyślenia. — A tak…

Znów myślami odeszła daleko stąd.

— Darek poprosił mnie…

— Chcesz się mnie pozbyć jak najszybciej. Wysiądę.

Instynktownie zatrzymał ją ręką, choć niepotrzebnie, bo ona wcale nie zamierzała wysiadać.

Wyjechał z parkingu na szosę i powoli posuwał się ulicą. Nie wiedział, dokąd ma pojechać. Jechali tak w milczeniu przez kilka minut w dziwnej atmosferze zagubienia.

— Dziękuje — szepnęła ledwie dosłyszalnie.

Odwrócił głowę w jej kierunku.

— Za co?

— Że nie pozwoliłeś mi wysiąść.

— Dokąd chcesz pojechać? — zapytał ponownie.

— Ja? — wzruszyła ramionami. — Nie wiem. Przyszłam na dyskotekę pełna nadziei, a wszystko popsuło się już na początku.

Kamil zdecydowanie przycisnął pedał przyspieszacza i po chwili wrzucił kolejny bieg. Znał miejsce, gdzie chciał się pojechać. Od dawna namawiał Anetę, ale ona odciągała podróż. Nie podobał mu się projekt samotnej wyprawy. Już wiedział co zrobić!

Jechali w milczeniu. Po godzinie zatrzymał przed barem popularnego fast foodu. Marta nie chciała nic jeść. Poprosiła jedynie o coca-colę. Za to Kamil, choć jego szczupła sylwetka tego nie zdradzała, mógł jeść dużo i często, na brak apetytu nigdy nie narzekał.

Niedługo potem jechali dalej.

— Gdzie jedziemy? — zapytała.

— Na północ.

— Gdzie jest północ?

— Przed nami.

— Nie orientuje się w stronach świata. A jak tylko wejdę do lasu, to zawsze zabłądzę.

Ty błądzisz nie tylko w lesie — pomyślał, a głośno powiedział:

— Jesteś zagubiona. Ale zaufaj mi.

— Skoro tak uważasz — odrzekła i przez chwilę coś w rodzaju uśmiechu przemknęło przez jej twarz.

— Skąd u ciebie takie zaufanie do mnie?

— Już raz uratowałeś mi życie — odrzekła i spojrzała na jego profil. — Co Darek szepnął ci co ucha?

— Takie męskie sprawy…

Westchnęła.

— On był dziś świadkiem mojego… poniżenia.

Kamil odwrócił głowę i zobaczył dwie krople płynące po jej policzkach.

— Poniżenia? — podchwycił. — Wydaje mi się, że chcesz o tym porozmawiać.

— I tak wszyscy będą o tym mówić… Kilka tygodni temu poznałam Pawła. Po tygodniu znajomości miłowałam go po uszy. Zabawialiśmy się przez całą noc. Tak było i wczoraj. Prosiłam, żeby zostawił mi swój numer telefonu. Powiedział mi, że to niepotrzebne, bo jutro znów się spotkamy, a on sam mnie znajdzie. W tygodniu się nie widywaliśmy. Byłam przekonana, że mam chłopaka i że mu na mnie zależy. Żyłam od spotkania do spotkania. Dni bez niego bardzo mi się dłużyły…

Załkała.

— Nie zależało? — spytał Kamil udając pochłoniętego jazdą.

Patrzył przed siebie, by ukryć emocje.

— Dziś minął miesiąc od poznania. Zjawił się na sali przed rozpoczęciem dyskoteki. Siedziałam z koleżankami przy stoliku. On był w towarzystwie kolegów i kilku dziewczyn. Pokazałam go z radością moim koleżankom, a on zachowywał się tak, jakby mnie nie widział. Obserwowałam go przez cały czas. Coś szepnął do swojego kolegi, a tamten zbliżył się do naszego stolika. Spojrzał na mnie i powiedział: „Nie zbliżaj się dziś do Pawła. Jutro on sam ci wszystko wyjaśni”. Po czym odszedł.

Zamyśliła się na chwilę. Kamil wyjął ze schowka chusteczki i wręczył dziewczynie. Przez chwilę patrzyła za boczną szybę w ciemności nocy. Aż wreszcie znów się odezwała:

— Czasem postępuje zbyt pochopnie. Ale taka już jestem. Zobaczyłam, jak Paweł pocałował się z jakąś lalą. Poderwałam się i zdecydowanym krokiem podeszłam do niego.

„Musimy porozmawiać” — powiedziałam.

On zapytał:

„Co chcesz?”

Stwierdziłam:

„Ja tu czegoś nie rozumiem”.

„Musisz być nie tylko głupia, ale i ślepa, że niczego nie widzisz!” — zawołał.

„Więc wszystko skończone?” — zapytałam straciwszy pewność siebie.

„O czym ty mówisz, dziewczyno! Coś ci się popieprzyło! Odpierdol się!”

„Przez cały czas tak myślałeś, jak byliśmy razem?”

„To jakaś pieprzona prowokacja!” — powiedział do dziewczyny, z którą się całował. Spojrzał na mnie z nienawiścią. „Spierdalaj szmato! Nie masz się o kogo wycierać? Kup sobie wibrator, jak nie ma cię kto pieprzyć”.

— Język to takie urządzenie, które wyprzedza umysł, a w połączeniu z impulsywnością jest skłonnością niepożądaną — wtrącił Kamil.

Przytaknęła mu. Wiedziała, że przez język często dochodziło do niepotrzebnych nieporozumień, ale taka już była.

— Po tych słowach mnie uderzył w twarz z taką siłą, że upadłam. Wtedy Darek poderwał się zza sprzętu, podskoczył do Pawła. Wziął go za klapy i kazał mnie przeprosić. Zapytał dlaczego uderzył swoją dziewczynę i dlaczego przyprowadził tu tę dziwkę, wskazując na jego towarzyszkę. Paweł i jego koledzy stracili animusz, bo obok Darka rzędem stanęli ochroniarze. Paweł czerwony z bezradności zapewne posłuchałby się Darka, ale wtrącił się właściciel lokalu. Nakazał Darkowi przeprosić Pawła lub zwijać sprzęt i wynosić się. Darek pomógł mi się podnieść. Wyszliśmy na ulicę. Chwilę mnie pocieszał i wtedy ty podjechałeś.

Kamil ze złością uderzył pięścią w kierownicę.

— Dlatego Darek wysłał mnie jak najdalej! Aż scyzoryk otwiera się w kieszeni jak się słucha takie rzeczy!

— Nie rozumiem? — spytała marszcząc brwi.

Kamil przez chwilę gestykulował nie umiejąc znaleźć odpowiedzi.

— My, to znaczy grupa DJ i ochroniarzy, którzy znamy się od dziecka, zawsze tworząc zgraną paczkę zaprowadzaliśmy porządek. Gdybym tam został i poznał całą historię powstałaby awantura. Co mnie obchodzi właściciel lokalu i układ sił?

— Nie przeceniasz się?

Uśmiechnął się i odwrócił w jej kierunku. Ich spojrzenia się spotkały.

— Ale tylko czasami.

Zamierzał powiedzieć dziewczynie jak tydzień temu wpadli do lokali, gdzie zabawiali się ludzie „trzęsący” nocą całą okolicą, a policja na takie postępowanie okazywała bezradność. Szybko pokazali, kto tu rządzi, ale tamci nie pamiętali nauczki już drugiego dnia. Jednak nic nie powiedział. Nie chciał by jego słowa znów zabrzmiały jak przechwałki. A lubił się chwalić…

Marta znów popadła w swoje zamyślenie. Fakt, przeżyła upokarzającą scenę i nie ma się czemu dziwić.

— Co ci powiedział Darek? — spytała już z lekkim uśmiechem.

— Czemu mnie męczysz?

— I tak mi powiesz!

Powoli wraca jej pewność siebie!

— Dlaczego jesteś tego taka pewna?

— Bo… Nieważne!

Znów rozmowa się urwała. Ale nie minęły dwie kolejne godziny i znaleźli się na miejscu. Wziął Martę za rękę i poprowadził na plażę.

Była urzeczona widokiem i rozluźniona niecodzienną atmosferą.

— Zaskoczyłeś mnie!

— Nie ma nic piękniejszego niż wschód słońca nad morzem.

— Nikt tak do mnie wcześniej nie mówił!

— Bo nie znałaś mnie.

Z wdzięcznością mocno go do siebie przytuliła. Kamil głęboko wciągnął jej zapach. Marzył o tej chwili, by przyjechać nad morze z dziewczyną. To miała być Aneta, ale ona dziwnie się zachowywała i wynikała kłótnia jak tylko o tym wspomniał. Przecież Marta może być interesującą dziewczyną. Poznali się w niesamowitej scenerii. Ale kto wie, jak zacząć może się coś dobrego. Przy Marcie nie pamiętał o Anecie. Zadrżał. Może Aneta nie jest dziewczyną, z którą powinien wiązać się na dłużej? Wciąż tylko się kłócą, a on samotnie spędza wieczory. Nie chce z nim mieszkać. Może ona nie odwzajemnia jego uczucia?

Do świtu zostało jeszcze co najmniej pięć godzin. Co będą robili przez tyle czasu? Uśmiechnął się do swoich myśli.

Przesunął dłonią po okrągłym pośladku Marty, a ona głębiej wtuliła się w niego. Poczuł, że uniosła głowę. Odnalazł swoimi ustami jej wargi. Na początku kilka razy je musnął, a po chwili gorąco całował. Czekał na jej protest. Zamiast tego objęła go dłonią za szyję. Schylił się i wziął ją na ręce. Miał wrażenie, że zna tę dziewczynę od lat. Że zawsze byli razem…

Chłodny powiew wiatru, nie ostudził jego zapału, a szum morza nie zagłuszał jego myśli. Zaniósł Martę do samochodu. Usiadł na siedzeniu pasażera sadowiąc Martę na swoich kolanach. Położył oparcie siedzenia.

Kiedy oboje już byli wystarczająco usatysfakcjonowani wyszli z samochodu już ubrani i spacerowali po plaży. Przez godzinę chodzili w milczeniu trzymając się za ręce.

Obudził ich gwar rozmów na plaży. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Marta jak oparzona zerwała się i wyszła z samochodu. Kamil wyszedł za nią. Stała oparta o klapę bagażnika.

Czar zabawy prysnął.

— Dlaczego mi to zrobiłeś?! — zawołała z wyrzutem. — Wykorzystałeś to, że jestem załamana. Potrzebowałam, by mnie ktoś przytulił, a nie przeleciał! Jak mogłeś?!

Kamil milczał. Przecież Marta rozpoczęła zabawę, a teraz ma do niego pretensję? Głupia! Za to o czymś innym sobie przypomniał, co stało się kamieniem u szyi. Zdradził Anetę, przecież ją miłuję i zależy mu na niej. Na jego duszy spoczął ciężar zdrady.

— Wracajmy! — zdecydował.

Zajęli miejsca w samochodzie nie odzywając się do siebie słowem. Kilometry mijały w milczeniu. Kamil wreszcie zajechał do CPN-u i zatankował paliwo. Marta pozostając w samochodzie poczuła, że jej stopa trafiła na jakiś przedmiot. Schyliła się i wzięła w dłoń telefon komórkowy Kamila. Włączyła aparat, a ten po chwili zadzwonił. Rozejrzała się za chłopakiem. On właśnie zniknął za drzwiami do kasy. Spojrzała na wyświetlacz, na widok napisu: „żona” przeszły ją ciarki. Postanowiła odebrać, by choć w małej mierze się na nim odegrać.

— Słucham!

„Gdzie Kamil?” — usłyszała żeński głos.

— Zabrakło prezerwatyw i poszedł dokupić — odrzekła łagodnie Marta, jakby nie wiedziała z kim rozmawia.

Aneta rozłączyła się. Marta wyłączyła telefon. Była zadowolona z siebie. Na widok nadchodzącego Kamila wyłączyła telefon i cisnęła go na powrót pod siedzenie.

Kamil usiadł za kierownicą, nawet nie przypuszczając jaką niespodziankę zafundowała mu Marta. Spojrzał na jej oczy wilgotne od łez, choć nie rozumiał ich przyczyny. Pomyślał o tym, by powiedzieć jej coś miłego, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

W dwie godziny później rozstali się bez pożegnania.

Aneta siedziała zapłakana w pokoju na kanapie. Kamil usiadł obok. Objął ją ramieniem i trwali w milczeniu.

— To moja wina, że do tego doszło — odezwała się po chwili Aneta. — Egoistka ze mnie. Widziałam tylko swoje potrzeby. A całkiem zapomniałam o tobie. Przecież jak każdy facet potrzebujesz seksu. Wybaczam ci wszystko.

Oczy Kamila wyszły na wierzch ze zdziwienia. Patrzył na nią z zainteresowaniem.

— O czym ty mówisz? Byłem nad morzem.

Spojrzała na niego.

— Wiem. Wiem też, że nie pojechałeś sam.

Kamil zmarszczył brwi.

— O czym ty mówisz? — powtórzył.

— Dzwoniłam do ciebie kilka godzin temu, wcześniej też dzwoniłam, ale miałeś wyłączony telefon. Dzisiaj odebrała jakaś dziewczyna i powiedziała, że poszedłeś po prezerwatywy.

A to żmija! — Kamil wybuchnął śmiechem. Aneta spojrzała na niego zaskoczona. Nie rozumiała jego zachowania.

— Z czego się głupi śmiejesz?

— Telefon musiał mi upaść na podłogę w samochodzie — dedukował na wesoło. — Nigdzie go nie mogłem znaleźć. Spotkałem koleżankę. Widząc, że jestem sam, przyjechałem samochodem, zabrała się ze mną. Zostawiłem ją samą w CPN-nie. Wtedy musiałaś zadzwonić.

— Wszystko gubisz! Niedługo sam zginiesz. Ile razy dorabiałeś zgubione klucze? A komórka to już dziesiąta?

Kamil popatrzył na nią w milczeniu i mocno przytulił.

Następnego dnia Kamil umówił się z Anetą w ulubionym lokalu. Siedzieli przy kawie w rogu sali. Rozmawiali wesoło, choć ktoś obcy mógłby tę pogawędkę wziąć za sprzeczkę.

W pewnej chwili Kamil poczuł na sobie natarczywe spojrzenie. Uniósł głowę. Kilka stolików dalej siedziała Marta. Uśmiechnęła się do niego, gdy ją dojrzał. Aneta skrzywiła się na ten widok, a i Kamil nie był zachwycony spotkaniem. Marta pomachała im przyjaźnie.

— Co to za gówniara? — obruszyła się Aneta. — Jest od nas o pięć lat młodsza. Bezczelna!

Aneta mówiła tak, by Marta ją usłyszała. Ale Marta nic sobie z tego nie robiła.

— Moja dawna koleżanka. Daj sobie spokój i nie zwracaj na nią uwagi.

— Jak mogę nie zwracać na nią uwagi! Wychodzimy.

Aneta wstała.

— Usiądź. Umówiłem się tu z Darkiem.

Nachyliła się do niego.

— Ja sobie idę, a ty siedź!

Odwróciła się napięcie i szybkim krokiem opuściła lokal. Kamil przez szybę śledził ją wzrokiem jak przechodzi na drugą stronę ulicy, a później kieruje się do przystanku PKS. Gdy tylko stracił ją z oczu podszedł do stolika Marty.

— Jak ty się zachowujesz?

Spojrzała na niego.

— Siadaj — powiedziała, jednocześnie delikatnie pociągnęła go za rękaw.

Usiadł.

— O co ci chodzi dziewczyno? Najpierw mnie prowokujesz, a potem robisz wyrzuty. Teraz znów zaczynasz?

— Przemyślałam wszystko. To była twoja żona?

— Narzeczona.

— Ach tak!

— Mów o co ci chodzi, bo nie mam czasu na głupoty.

— Otwórz oczy przyjacielu.

Kamil spojrzał na nią zaintrygowany. Coś go do niej nieodparcie ciągnęło. Marzył, by znów ją pieścić. Spojrzał na jej wypukłości rysujące się pod obcisłą, białą bluzką.

Marta uśmiechnęła się.

— Chodźmy stąd — poprosiła.

Wyszedł za nią. Całkiem zapomniał o spotkaniu z Darkiem. Pojechali do jej mieszkania w bloku. Mieszkanie było małe, ale przytulne. Spodobał mu się styl z jakim je urządziła. Usiedli na sofie.

— Gdzie pracuje twoja dziewczyna? — zapytała.

— Chwilowo nigdzie.

— Wynajmuje drogie mieszkanie. Nosi drogie ubrania. Używa drogich perfum. Nie zastanawiałeś się skąd na to bierze pieniądze?

— Nie.

Wstał i zdjął jej bluzkę. Ona również wstała. Dłoń położył jej na brzuchu i stanął za nią. Pocałował ją w szyję i tak całusami centymetr po centymetrze doszedł do ust.

— Sama tu mieszkasz?

— Tak. Sama płacę za mieszkanie. Nie sprzedaje się jak…

— Jak kto?

— Nie ważne.

— Masz rację to nie jest teraz ważne.

Odwróciła się i poczęła rozpinać guziki jego koszuli.

Po wszystkim usiadł obok i czule pogłaskał ją po głowie.

Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.

— Marta otwieraj, wiem, że jesteś! — usłyszeli męski głos.

— Paweł! — cicho zawołała.

Zerwała się z łóżka. Szybko nałożyła bluzkę i opuściła miniówę. Kamil zapiął koszulę. Niewiele rozumiał tę sytuację. Niewiele rozumiał Martę. W tym dostrzegł zagadkę.

Marta otworzyła drzwi.

— Spałaś?

— Nie, mam gościa.

Drzwi otworzyły się z hukiem na oścież. Do pokoju wtargnęło trzech osiłków średniej budowy, z wygolonymi prawie na łyso głowami ubrani w dresy. Mierzyli Kamila wzrokiem.

— Kim ty kurwa jesteś? — spytał dresiarz stojący na czele.

— A ty kim jesteś młocie? — odezwał się Kamil podobnym tonem.

— To ja pytam!

— Pierwszy się przedstaw.

Marta stanęła między nimi. Była zmieszana.

— Paweł uspokój się! — zażądała. — Kamil jest moim przyjacielem.

Nie skończyła mówić, gdy Paweł chwycił ją za bluzkę.

— Nosisz bluzkę tyłem na przód?

Rozejrzał się po pokoju. Dostrzegł majtki wiszące na poręczy krzesła. Błyskawicznym ruchem podwinął jej spódnicę. Szybko odgadł prawdę.

— Pieprzyłaś się z nim! Myślisz dziwko, że chcę złapać cholernego AIDS-a?

— Jej sprawa co robi — wtrącił się Kamil.

Paweł wyszarpnął zza paska na plecach pistolet, odbezpieczył i wycelował w Kamila.

— I po co ci to było gnoju?!

— Chowasz się za pistoletem? Śmiało zastrzel mnie, jeśli masz odwagę!

— Jasne, że cię zastrzelę, ale nie tutaj. Jedziemy.

Koledzy Pawła wykręcili ręce Kamila. Wyszli z mieszkania. Paweł odwrócił się do Marty:

— Zostań tu, wrócę. Zawsze lubię sobie pobzykać po robocie!

Czerwone, luksusowe auto, zatrzymało się w lesie. Paweł i jego goryle wyszli z samochodu.

— Dawajcie go!

Jeden z osiłków otworzył bagażnik. Kamil leżał związany, skulony. Osiłek uniósł go jedną dłonią i postawił na ziemi. Kamil był świadomy tego kim są jego przeciwnicy i wiedział, że zadarcie z nimi to nie zwyczajne przelewki. Byli odwiecznymi wrogami, z którymi często dochodziło do starcia.

— Mogę tolerować wszystko, ale nikt nie będzie pieprzył żadnej z moich dziwek! — zawołał Paweł. — Bież szpadel i kop dołek!

W tym czasie drugi dresiarz rzucił szpadel pod nogi Kamila, a w dłoni trzymał czarny, foliowy worek. Jednym ruchem noża przeciął więzy na dłoniach Kamila. Kamil bardzo się bał. Idąc za słowami Andrzeja Perepeczko: „nie bać się to znaczy bać się, ale ten strach przezwyciężać”. Nie zamierzał pomagać swoim oprawcom. Nie liczył też na cud. Przebywali w środku lasu, z dala od wszystkiego. Nikt nie mógł mu pomóc. Już w każdym razie nie zastraszona Marta.

— No kop! — ponaglał go Paweł.

— Niczego nie zamierzam kopać i bądź pewien, że w żaden sposób do kopania mnie nie zmusisz!

Kamil usiadł na mchu. Na ten widok twarz Pawła posiniała ze złości.

— Kop ten cholerny dół pierdolony kutasie!

Podbiegł do Kamila z wyciągniętym pistoletem i wystrzelił kilka razy w miejsce obok niego.

— Uważaj Paweł, bo się postrzelisz! — zawołał Kamil nie chcąc okazywać strachu.

We trzech rzucili się na Kamila z kopniakami.

— Orz ty gnoju! — wołał Paweł kopiąc leżącego Kamila.

Gdy leżał nieruchomo i krztusił się krwią przestali go kopać.

— Marcin — zwrócił się Paweł do kolegi — wykop ten dołek.

Dresiarz chwycił za szpadel. Przez kwadrans wygrzebał symetryczny nawet głęboki dołek.

Kamil próbował się podnieść. Zauważył to Paweł, podszedł do niego i znów wystrzelił.

— Jak możesz nie trafić z takiej odległości? — zapytał Kamil krztusząc się krwią.

Paweł posłał mu kolejnego kopniaka, aż ten zwinął się w kłębek.

— Dołek jest w sam raz — stwierdził Marcin.

We trzech zbliżyli się do Kamila.

— Unieście go do egzekucji — rzekł Paweł.

Dwóch osiłków chwyciło Kamila za ramiona i trzymali prosto z nogami zgiętymi w kolanach. Paweł przystawił mu lufę do tyłu głowy.

— Nie chciałem cię zabijać szczawiu, tylko nastraszyć. Ale mnie wkurwiłeś. Marta nie jest dziwką, by bzykał ją każdy. A ja nie jestem facetem, z którego można się śmiać. Nie mogę zarazić mojej narzeczonej jakimś syfem i muszę dbać o dziwki, z którymi sypiam. Za zarażenie narzeczonej teść mnie zakopałby w lesie!

Dla Kamila wszystko stało się obojętne. Podczas, gdy go kopali analizował sytuację. Aneta wygodnie żyła od roku nie pracując. Coraz rzadziej ze sobą sypiali. Ona ma „sponsora”! — podsumował. Marta też nie była o wiele lepsza. Paweł ją poniżał, traktował jak dziwkę, a ona nadal z nim spotykała. Kto chciałby żyć w takim świecie? Uśmiechnął się na wspomnienie, dobrze, że przed śmiercią sobie ostatni raz podupczył!

Czół się coraz słabszy. Tracił władzę nad swoim ciałem. Wreszcie przed oczyma zrobiło mu się czarno…

Otworzył oczy. Biały sufit, z boku słychać jakieś dźwięki naczyń i głosy rozmowy. Jakaś postać się na niego rzuciła. Chciał się zerwać i biec… Poczuł znajomy, przyjemny dotyk warg, znajomy zapach. Oprzytomniał.

Marta była przy nim. Po chwili ponownie usiadła na stołku przy jego łóżku.

— Nareszcie — ucieszyła się. — Wyglądasz koszmarnie!

— Co się stało, gdzie jestem?

— Jesteś w szpitalu — odrzekła.

Patrzył na nią. Była ładna. Jej migdałowe oczy błyszczały radośnie.

— Wszystko w porządku — zapewniała trzymając jego rękę w swoich dłoniach. — Nie denerwuj się. Kiedy te łotry cię wyprowadziły nie wiedziałam co robić. Przy łóżku znalazłam kluczyki od Volvo, a w samochodzie telefon. Jak to wspaniale, że wszystko gubisz!

Aneta mu ciągle zarzucała, że wciąż wszystko gubi, klucze, portfel, komórkę — skrzywił się mimowolnie.

— Zadzwoniłam do Darka. Polecił bym za wami pojechała, a on zbierze kogo się da. Co kilka minut do mnie dzwonił pytając, gdzie jestem. W ciągu kwadransa przyjechali. Chłopaki wkroczyli, gdy straciłeś przytomność. Byłam przerażona, jak usunąłeś im się z rąk. Bandyci byli tak zajęci sprawdzaniem, czy żyjesz, że nie zauważyli nadejścia pomocy.

Kamil patrzył z wdzięcznością na Martę, która szczerzyła do niego zęby w uśmiechu.

— Widząc, że jeszcze żyjesz zawieźliśmy cię natychmiast do szpitala. Bandyci zostali przekazani specjalnemu oddziałowi policji. Przeciwko nim już wszczęto dochodzenie.

— A co ze mną? Dlaczego nie mogę się ruszyć?

Marta spoważniała. Spojrzała w okno. Twarz jej wyrażała smutek. Przez chwilę milczała spoglądając to w okno, to na niego.

— Z tobą jest o wiele gorzej. Któryś z kopniaków uszkodził ci kręgosłup. Do końca życia będziesz sparaliżowany od pasa w dół.

Przerażenie odmalowało się na twarzy Kamila. Miałby już nigdy więcej nie chodzić o własnych nogach? Przykuty do wózka inwalidzkiego, skazany na ludzką życzliwość? Nie! Od tego lepsza jest śmierć.

Odwrócił głowę do okna i wpatrywał się w błękit nieba. Marta pewnie też go zostawi! Zagryzł wargi. Nie wierzył, że będzie chciała spędzić życie u boku kaleki.

Odwrócił się w stronę dziewczyny. Spojrzał na nią spod oka. Jednocześnie spróbował z całych sil podnieść nogę w górę. Nie był w stanie unieść się nawet na łokciu.

Marta zerknęła na zegarek.

— Muszę już iść. Odwiedzę cię jutro.

Pocałowała go na pożegnanie.

W wyjściu minęła się z Darkiem. Wymienili spojrzenia. Darek wszedł do sali. Przywitał się z Kamilem i usiadł na stołku.

— Można było przewidzieć, że tak się wszystko skończy przez twoje umiłowanie do kłopotów! — powiedział Darek.

Kamil westchnął.

— Ledwo cię z tego wyciągnęliśmy. Marta cię uratowała. Ale nie podoba mi się jej postępowanie. Paweł ją bił i poniżał, a ona za nim biegała. Podesłałem ją tobie wtedy byś się z nią zabawił, rozerwał. Byłeś uzależniony od Anety.

— Byłem przekonany, że Marta jest twoją dobrą koleżanką. Poprosiłeś mnie o opiekę nad nią.

— Po prostu ją znam od jakiegoś czasu. Kiedy związała się z Pawłem przestałem ją lubić. Jak się pokłócili zawsze próbowała popełnić samobójstwo! Głupia i tyle.

Ta głupia ocaliła mi życie — westchnął Kamil.

— Po co Marta przychodzi do mnie?

Darek wzruszył ramionami.

— Kto zrozumie kobiety?

No tak. Lepsza wymijająca odpowiedź niż żadna.

— Długo tu leżę?

— Tydzień byłeś nieprzytomny. Dziś zdecydowano się na operowanie twojej dziwnie połamanej nogi.

— Aneta mnie odwiedzała?

— Aneta? Zapomnij o niej. Kategorycznie!

— Niby dlaczego?

— Nie chciała pojechać z tobą, prawda? Dlatego, że była od roku zaręczona z jednym marynarzem. On ją sponsorował!

— Skąd to wiesz?

— W ostatnią sobotę, już byłeś wtedy w szpitalu, wzięli ślub i wyjechali.

Kamilowi zabrakło słów. Kim był dla Anety? Dlaczego ona nic mu nie powiedziała?

Marta przyszła tak jak zapowiedziała. Ubrała się bardzo seksownie, jakby specjalnie chciała dręczyć Kamila. Usiadła obok niego na łóżku. Patrzył na nią w milczeniu. W pewnym momencie poczuł, że poruszył stopą. Darek wczoraj powiedział, że miał operację złamanej nogi. A w takim wypadku znieczulenie daje się w kręgosłup i dolna część ciała zachowuje się jak sparaliżowana. Mógł też dostawać środki znieczulające. Dlatego nie mógł poruszać nogami!

— Jesteś złą kobietą! Przyszłaś drażnić się z kaleką? O niczym innym nie myślę, jak tylko znaleźć się w tobie!

Wzruszyła ramionami.

— Jak chcesz to zrobić? Tak naprawdę przestałeś mnie interesować. Nie imponujesz mi. Myślałam, słysząc twoje przechwałki, że nie dasz pobić się kilku nieudacznikom. Ale było to tylko puste gadanie kiepskiego podrywacza! A teraz… też z czasem przestanę cię odwiedzać. Chyba nie myślisz, że zmarnuje sobie życie u boku kaleki.

— Oszustka! — zawołał radośnie Kamil.

Zrzucił z siebie okrycie. Uniósł się na zdrowej nodze. Położył dziewczynę na łóżku, gdzie przed chwilą on leżał i nachylił się nad nią.

— Kamil wstrzymaj się. To nie burdel, tylko szpital! Jak wyjdziesz ze szpitala zamieszamy razem i wtedy będzie czas na wszystko!

— Skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy, by zamieszkać razem? Czy ja chcę z tobą mieszkać?

— Po tym co razem przeszliśmy nie może być inaczej.

Patrzył w jej migdałowe śmiejące się oczy. I wiedział, że nie przypadek sprawił, że spotkali się wtedy na drodze. Jeszcze mocniej uwierzył w teorię Platona, że ludzie niegdyś jako całość facet i kobieta, nie mając zajęcia chcieli dorównywać bogom. Więc bogowie ich rozdzielili, na mężczyznę i kobietę, by ich głównym zajęciem stało się szukanie nawzajem. Tych dwoje wyraźnie się odnalazło!

Krzysztof Dmowski na Lubimy czytać:

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *