W poprzednim artykule opisałem historię powstania pomysłu na książkę. Wspomniałem też o tym jak powstawała fabuła. Obiecałem w tamtym artykule, że napiszę o procesie wydawniczym. Szczerze mówiąc poniższy tekst nie bardzo mi się podoba. Mimo to publikuję go w takiej formie w jakiej jest, bo blokuje on dalsze artykuły, które będą o wiele ciekawsze.
Książka jest gotowa. Pytanie co dalej? Schować ją do szuflady, to tak jakby wykopać głęboki dół, a następnie go zasypać. Nie może być innej decyzji, jak wydanie książki, nie w moim wypadku! Mówią o mnie, że jestem upierdliwy. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Uważam, że jestem uparcie konsekwentny. Jeśli poluję na grubą rybę (jestem wędkarzem), to jestem w stanie poczekać na nią kilka sezonów. Nie o wędkarstwie jest to jednak artykuł, lecz o mojej książce. Przejdźmy zatem do niej. Tekst jest gotowy, ale nie zredagowany, nieskorygowany. Swoich błędów nie widzę, potrzebuję kogoś, kto by mi te błędy wyłapał i poprawił. Nawiązałem kontakt przez internet z młodą dziewczyną, która reklamowała się jako profesjonalna korektorka i redaktorka tekstu. Poprosiłem, by pokazała mi, książki, które korygowała. Przesłała mi krótki kilkustronicowy tekst, który został gdzieś tam opublikowany. Szczerze powiem, że podobała mi się jej praca. Postanowiłem zlecić jej korektę mojej powieści Król Myśli. Cena, jaką sobie ta kobieta zażyczyła, sięgała kwoty dla mnie nieosiągalnej. Po negocjacjach zbiłem cenę do połowy. W tym momencie muszę przyznać, że byłem przerażony. Nie miałem takiej gotówki, nie spodziewałem się takich kosztów! Nie zerwałem jednak kontaktu z tą Panią, ale szukałem innego rozwiązania. Znalazłem je w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Pyrzycach. Pracująca w niej Pani Beata Statkiewicz była redaktorem naczelnym Gazety Ziemi Pyrzyckiej. Pani Beata miała duże doświadczenie w redagowaniu tekstu, a poza mieszkała w tym samym miasteczku co ja. Pani Beata pochyliła się nad moim tekstem i po pewnym czasie był on już gotowy do druku.
Równolegle do pracy nad tekstem toczyły się także poszukiwania wydawcy. Jako debiutant miałem do wyboru jak każdy wydanie książki za pomocą znanego wydawnictwa, lub wydanie jej samodzielnie, własnym nakładem. Był też trzeci sposób, czyli mieszany, polegający na tym, że książkę wydaje wydawnictwo, ale autor pokrywa całość lub część kosztów. Omówię pokrótce każdy z tych sposobów i uzasadnię, dlaczego podjąłem taką, a nie inną decyzję.
WYDAWCA
Tradycyjnym sposobem wydania książki jest wydanie jej przez znane wydawnictwo. Jest wiele plusów takiego rozwiazania. Pierwszym jest prestiż. Jeśli duże znane wydawnictwo zgodziło się wydać książkę, to znaczy, że uznało ją za wartościową. Drugim plusem są pieniądze, które otrzymuje autor. W tym wypadku rozwiązań jest wiele i wszystko zależy od podpisanej umowy. Nie będę o tym pisał, ponieważ nigdy tym sposobem nie wydałem książki (nie mam też takiego zamiaru), więc nie mam wiedzy. Wystarczy, że napiszę, iż autor otrzymuje od wydawnictwa pieniądze w kwocie, jaką sobie wynegocjował (od 2 do 4 zł za sprzedany egzemplarz). Trzecim plusem jet całkowite zdjęcie z autora czynności sprzedażowych. Przyznać trzeba, że sposób ten wygląda na bardzo korzystny i atrakcyjny. W poprzednim systemie, czyli w PRL był to praktycznie jedyny możliwy sposób na wydanie książki. Do dziś wśród ludzi pokutuje przekonanie, że tak to się właśnie odbywa. Kolejnym plusem, o którym powinienem chyba napisać nieco wcześniej, jest fakt, że autor tekstu nie przejmuje się adiustacją, czyli przygotowaniem tekstu do druku (pisałem o tym we wstępie wspominając o korektorze i redaktorze tekstu, ale to nie tylko to). Jeśli są plusy, to dla równowagi, są też minusy. Jakie są minusy wydania książki przez renomowane wydawnictwo? Jest ich wiele, ale o tym niech napiszą ci, którzy wydawali książki takim sposobem. Dodam tylko, że pozwy na kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy złotych, trafiają już na wokandy sądów. Oczywiście nie jest to powszechne, ale się zdarza.
Wydanie książki poprzez dużego i znanego wydawcę jest więc w sumie proste (pomijając wymienione wyżej niebezpieczeństwa). Wszystko jednak rozbija się o pieniądze, prawda? Tradycyjne wydawnictwa nie chcą inwestować w nieznanego autora, bo skupiają się na „pewniakach”, którzy gwarantują im duże zyski. Ja byłem wtedy nieznanym autorem. Wyobraziłem sobie niekończącą się korespondencję z wydawnictwami, oczekiwanie miesiącami na decyzję i wszystko to przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Czy uda mi się znaleźć wydawnictwo, które zainwestuje w nieznanego nikomu debiutanta? Miałem co do tego duże wątpliwości, a nawet pewność, że to się nie uda. Kto więc zainwestuje we mnie? Kto poniesie koszty? Okazało się, że znaleźli się tacy. O nich napiszę poniżej. Najpierw pokrótce w dużym uproszczeniu opiszę, na czym polega Self-publishing.
SELF-PUBLISHING
Własnym sumptem oraz dzięki zebranym datkom dzieła publikowano już w XIX wieku. Z tej metody korzystali m.in. Virginia Woolf, Jane Austen, Mark Twain, Marcel Proust, Juliusz Słowacki, Adam Mickiewicz czy Witold Gombrowicz. Obecnie na samopublikowanie decydują się nie tylko debiutanci, ale także autorzy, którzy na swoim koncie odnotowali już znaczne sukcesy (jak E.L. James).
Istota tego typu wydawania i rozpowszechniania treści polega na tym, że całkowity koszt leży po stronie autora. Dzięki temu rozwiązaniu autor jest samowystarczalny. To on ma kontrolę nad czasem i jakością procesu wydawniczego, a jednocześnie nie musi dzielić się z nikim prawami autorskimi, jak to ma miejsce w przypadku wydania książki przez wydawnictwo. Pełny self-publishing to całkowite pominięcie udziału profesjonalnego wydawnictwa i wyłączna odpowiedzialność autora za wydanie książki. Oznacza to poniesienie całkowitych kosztów jej wydruku, reklamy, sprzedaży, dystrybucji i magazynowania nakładu. Zadanie co trzeba przyznać dość trudne dla debiutanta, który nawet nie ma pojęcia o tym czym jest skład i łamanie tekstu. Tak właśnie było w moim przypadku. Porywałem się więc z motyką na słońce. Na szczęście w porę się opamiętałem i skorzystałem z rozwiązania, o którym napiszę poniżej. W sefl-publishingu podobało mi się coś, co ostatecznie zdecydowało o jego wyborze. W sposobie tym jako autor to ja sprawuję zupełną kontrolę nad jakością i przebiegiem prowadzonego procesu wydawniczego i posiadam pełnię praw autorskich do swojego dzieła. Wiąże się to wprawdzie z koniecznością poniesienia nakładów finansowych oraz poświęcenia odpowiedniej ilości czasu swojej pracy, ale uniezależnia mnie od kaprysów innych osób, z czym w swoim już długim życiu nie raz przyszło mi się boksować i upaść plackiem na dechy. Nie miałem zamiaru tego powtórzyć. Nie tym razem! Nie w przypadku Króla Myśli! Postanowiłem być tym, który w geście zwycięstwa uniesie ręce do góry. Wszystko, co wydarzyło się później, co muszę z nieskromnością przyznać, udowodniło, że swój cel osiągnąłem. Pisałem we wstępie o tym, że są trzy sposoby na wydanie książki (publikacji): wydawca, self-publishing i sposób mieszany. Przyjrzyjmy mu się zatem temu ostatniemu sposobowi, mając wszakże świadomość tego, że wszystko opisuję w sposób bardzo uproszczony.
SPOSÓB MIESZANY
Co można ze sobą pomieszać? Wszystko. Dlatego trudno jest opisać dokładnie ten trzeci sposób wydania książki. W procesie wydawniczym w tym wypadku udział bierze zarówno wydawnictwo jak i autor. Publikowanie subsydiowane, czyli takie, w którym koszty procesu wydawniczego są dzielone pomiędzy autora i wydawcę, należy do bardzo popularnych w ostatnim czasie sposobów wydania książki. Podział kosztów, oznacza także w efekcie podział zysków. Dodać należy przy tym, że zyski w takim wypadku mogą być duże – rzutuje na to udział wydawnictwa w procesie sprzedaży, a wydawnictwo posiada przecież swoje kanały dystrybucji, co nie jest bez znaczenia. Opisując sposób mieszany warto wspomnieć o czymś, co nazywa się „drukiem na życzenie.” W ostatnich czasach dzięki postępowi technologicznemu możliwe jest i takie rozwiązanie. Ma ono tę zaletę, że ani autor, ani wydawca nie ponoszą kosztów wydruku i magazynowania książek. Ciężar wydruku spoczywa w tym wypadku na kupującym. Cena książki wydrukowanej na jednostkowe zamówienie jest jednak bardzo wysoka, co sprawia, że choć oferta taka istnieje, to nie znajduje ona wielu nabywców.
MÓJ WYBÓR
Z powyższej treści jasno wynika, że nie zdecydowałem się na renomowanego wydawcę. Czy żałuję? I tak i nie z naciskiem na NIE! Żyjemy w XXI wieku, w dobie powszechnego internetu, w którym mnożą się oferty różnych firm oferujących swoje usługi. Nie inaczej jest na rynku wydawniczym. Szukając sposobu na wydanie książki, natknąłem się w internecie na wydawnictwo, które w swojej ofercie posiada bardzo szeroki wachlarz usług, przy czym nikogo nie zmusza do wybrania ich wszystkich na raz. Można skorzystać tylko z jednej propozycji i na tym poprzestać. Nikt nikomu niczego nie narzuca, nie uzależnia jakości wybranej usługi od tego czy skorzystamy z innej, która w naszym wypadku może okazać się za droga, lub zbędna. Nie będę tu wymieniał wszystkich usług oferowanych przez tego wydawcę, nie jest to bowiem artykuł, którego celem jest reklamowanie tego wydawnictwa. Czytelnik w tym momencie zada sobie pytanie, czy autor tego tekstu czegoś nie pomylił. Wcześniej twierdził bowiem, że wybrał self-publishing i nie szukał wydawnictwa, a teraz o takowym wspomina. Otóż wydawnictwo, z którym zdecydowałem się współpracować, jest wydawnictwem, które można potraktować właśnie jak wydawnictwo, jest też czymś, co ułatwia i daje narzędzia do self-publishingu. Można skorzystać z pełnej oferty, można wybrać tylko jej część. Co wybrałem? Wybrałem usługę składu i łamania tekstu, wydruku wersji papierowej i dystrybucji elektronicznej wersji książki we wszystkich liczących się internetowych księgarniach. Czego nie wybrałem? Profesjonalnego korektora, oferowanego przez to wydawnictwo, projektanta okładki oraz sprzedaży wersji papierowej mojej książki za pośrednictwem dużej hurtowni. Skład i łamanie tekstu w przypadku tego wydawnictwa jest ofertą darmową, podobnie jak umieszczenie książki w księgarniach internetowych. Wydruk wersji papierowej, projekt okładki, korektor i redaktor tekstu, a także dystrybucja wersji papierowej w tym wypadku są usługami płatnymi.
I tak dotarłem do momentu w którym pod moim mieszkaniem pojawił sie kurier z pięcioma olbrzymimi kartonami, w których znajdowała się moja pierwsza powieść.